środa, 27 marca 2013

Semana Santa

Hiszpania, nie bez powodu, do niedawna uważana była za symbol ultrakatolicyzmu i silnego przywiązania do tradycji. Jej historia zawsze mocno była związana z Kościołem, to tu narodziła się okrtyta ponurą sławą Święta Inkwizycja, a organizacja Opus Dei do dziś ma bardzo silne powiązania z Państwem i władzą.

Jednak w ostatnich latach obserwuje się wyraźny odwrót Hiszpanów od instytucji Kościoła, co szczególnie wyraźnie widać wśród młodych ludzi, z których zaledwie 56% deklaruje się osobami wierzącymi. Pomimo to, święta Wielkiejnocy obchodzone są w Hiszpanii w  sposób szczególny, a poszczególne prowincje czy miasta rywalizują ze sobą o to, kto zorganizuje je bardziej uroczyście.

Głównym punktem obchodów świąt Wielkanocy są procesje, organizowane przez cofradias, czyli bractwa pokutne zakładane przez wiernych. Procesje odbywają się przez cały tydzień od Niedzieli Palmowej do Niedzieli Zmartwychwstania i zwykle prowadzą ulicami miasta od siedziby bractwa do katedry. Powoduje to totalny paraliż komunikacyjny miasta przez cały tydzień, ale w Hiszpanii jakoś nikt się tym specjalnie nie przejmuje.

Każde z bractw ma swoje charakterystyczne stroje, kolory, insygnia, grupy muzyczne i przede wszystkim, swoje pasos, tj. figury Jezusa i/lub Marii, które na specjalnych, ciężkich podestach noszone są w procesji. Dźwiganie pasos podczas procesji, która może trwać kilka godzin, jest bardzo wyczerpujące, ale dla członków bractwa jest wielkim zaszczytem. Ponieważ chętnych do noszenia jest zwykle więcej niż miejsc, dlatego też organizowane są licytacje, a przyjemność taka może kosztować nierzadko do kilkuset euro. Tak przynajmniej twierdzą  nasi znajomi z Cuenca, sugerując jednocześnie, że w „leniwej” Andaluzji płaci się za to, żeby uniknąć noszenia pasos.

Typowym strojem pokutników, którzy idą w procesji jest tunika i charakterystyczny szpiczasty kaptur z otworami na oczy, który mi osobiście kojarzy się z zupełnie inną organizacją. Procesjom towarzyszą zawsze orkiestry dęte, których smętne zawodzenie w połączeniu z miarowym dźwiękiem kroków i stukotem lasek o ulicę wywoływało u mnie dreszcze i gęsią skórę. Procesja porusza się powoli, w rytm muzyki, a przedstawienia świętych bujają się na boki w rytm kroków pokutników. Oglądaliśmy kilka procesji wielkanocnych w Granadzie, gdzie przemieszczanie się wąskimi uliczkami arabskiej dzielnicy Albaicin było nie lada wyczynem dla niosących figury nazarenos.

Zupełnie inny charakter ma odbywająca się w piątkowy poranek w Cuenca procesja zwana las turbas (hiszp. tłum, hołota). Uczestnicy ubrani w tuniki lub stroje swoich cofradias, z bębnami, trąbkami  odgrywają zachowanie tłumu, towarzyszącego Jezusowi w jego ostatniej drodze na Golgotę. Tłum naśmiewa się z Chrystusa, znieważa  go, wznosząc okrzyki: „Żyd”, „Na krzyż z nim”, oraz „Tańczcie z nim” co jest zachętą dla niosących figurę nazarenos do rozbujania jej. Dodatkowego smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że uczestnicy las turbas zwykle spotykają się już w czwartkowy wieczór i po całonocnej libacji, pojawiają się na procesji w stanie mocno wskazującym. Od naszego znajomego z Cuenca wiem, że jest to jedna z najbardziej oczekiwanych, głównie przez młodzież, uroczystości wielkanocnych.

Swoją drogą, wyobrażacie sobie taki sposób obchodzenia Wielkanocy w Polsce?

Semana Santa w Granadzie

Get Adobe Flash player


Las Turbas, Cuenca


środa, 20 marca 2013

Madryt i Kastylia - Galeria





Get Adobe Flash player


Madryt by Miki&Bartek

Byliśmy bardzo podekscytowani wyprawą do Hiszpanii, bo bardzo chcieliśmy pojechać do Madrytu i opuścić tydzień szkoły. Pierwsze wrażenie jakie zrobił na nas Madryt nie było zbyt fajne, ponieważ od hiszpańskiego lotniska spodziewaliśmy się większych luksusów, a było stare i brzydkie. Na lotnisku nie mogliśmy znaleźć odpowiednio taniej taksówki, która mogła by nas dowieźć na plac Sol, wiec pojechaliśmy metrem. Na stacji metra od razu zakochaliśmy się w hiszpańskich słodyczach, które były zupełnie inne niż w Polsce. Rodzice pozwolili nam na pierwsze zautomatyzowane batoniki, ale automat nie polubił mnie, bo nie chciał przyjąć pieniędzy. Kiedy spróbował Bartek wypadły aż dwa batoniki - to wydawało mi się dziwne :(.

Nasz hostal OD RAZU po naszym przyjeździe otrzymał miano "klitki pod skunksem" - można się domyślić dlaczego. {: Po rozpakowaniu poszliśmy zaspokoić głód do pierwszej lepszej restauracji. Okazało się, że pierwsza naprawdę była lepsza i nazywała się Alhambra. Zjedliśmy naszą ulubioną hiszpańską szynkę, a na deser donuta w Dankin donouts, co zawsze było naszym marzeniem . Szkoda, że nie ma ich w Polsce.

Koło naszego hotelu był fajny sklep piłkarski - Futbolmania. Były tam zdjęcia z autografami piłkarzy, koszulki różnych klubów i najnowszy model korków Nike. Byliśmy tam codziennie.

Następnego dnia rano poszliśmy na zwiedzanie starego Madrytu. Pełno tam było zabytków i rzeźb, ale nas najbardziej zaciekawił pan z Polski puszczający wielkie bańki, w których nas zamykał :). Następnie ruszyliśmy do Madrid Rio - parku, w którym jest mnóstwo atrakcji - Raj dla dzieci :). Po południu pojechaliśmy na nasze wymarzone Santiago Bernabeu. Na stadionie Realu było cudownie, zwiedzanie trwało około 1 godz. 30 min. - trochę za krótko. Stadion był wielki, a w środku było muzeum poświęcone największym graczom Realu, takim jak Di Stefano, Zidane i Cristiano Ronaldo. Były też duże ekrany dotykowe ze zdjęciami i filmami z najlepszymi bramkami. To było super! Następnie obejrzeliśmy stadion z górnych trybun - wyglądał pięknie, cały niebieski.
Następnego dnia poszliśmy do Marca Cafe gdzie obejrzeliśmy Real w akcji w meczu z Barceloną. Cała restauracja kibicowała Realowi więc czuliśmy się dziwnie z tatą w szaliku Barcelony. Na szczęście znalazła się osoba kibicująca Barcelonie i był to kucharz. Tata dał mu szalik Barcelony, za co my dostaliśmy dużo breloczków z mini bucikami Messiego. Bardzo nas to ucieszyło. W drodze powrotnej poszliśmy do sklepu ze słodyczami, który należy do znajomych rodziców i mogliśmy sobie wybrać duuużo różnych żelków. Był nawet herb Realu Madryt do zjedzenia. Po drodze weszliśmy też do dużego sklepu z zabawkami elektronicznymi, gdzie można było wszystko dotykać, szkoda tylko, że nie mogliśmy nic kupić. 
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak zleciał nam krótki pobyt w Madrycie. 



 Get Adobe Flash player
Photo Gallery by QuickGallery.com










poniedziałek, 18 marca 2013

Okiem dziecka

Podróżowanie z dziećmi ma swoje dobre strony. Za każdym razem, przed wyjazdem powtarzamy to sobie jak mantrę: MA DOBRE STRONY, MA DOBRE STRONY! Chłopcy poznają Polskę, świat, inne kultury, zwyczaje, nabierają motywacji do mówienia po angielsku. Same plusy.

Mimo to, w trakcie naszych wyjazdów ZAWSZE zdarza sie moment, kiedy z ust któregoś z nas pada: "Ostatni raz jedziecie z nami! Nastepnym razem zostajecie u babci, a my bedziemy w końcu odpoczywać".

Czy da się bezstresowo, bezkonfliktowo i przyjemnie podróżować z dziećmi? Zastanawiamy się często czy w naszym przypadku to jest w ogóle kwestia podróżowania czy naszych charakterów.

Planując wyjazd, zwykle staramy się znaleźć kompromis pomiędzy nami i dziećmi. Kompromis to takie brzydkie słowo, które oznacza, że ani jedna ani druga strona nie jest do końca zadowolona. Często słyszymy: "Możemy już iść z tego muzeum?", "Cooo? Tylko nie zwiedzanie z przewodnikiem!!", "Ale fajny plac zabaw!!!", "Możemy pójść do Dunkin' Donuts?", na co my odpowiadamy: "Panowie, to wspaniałe muzeum", "Jesteśmy tu dopiero półtorej godziny", "Plac zabaw masz w Polsce pod blokiem", "Spróbuj hiszpańskich tapas, a nie zapychasz się tymi plastikowymi pączkami!"

W końcu jednak, często po prostu dla wlasnej wygody, odpuszczamy i pozwalamy im "zwiedzać" na swój własny sposób. Dzięki temu mieliśmy w Madrycie półtorej godziny wylegiwania się w słońcu, kiedy młodzi biegali po placu zabaw nad Manzanares. Podobnie w Barcelonie: oni na huśtawce na Plaza Tetuan, a my obok na porannej kawie. Kiedy wieczorem w Madrycie sączyliśmy piwko w barze, młodzi sami biegli do Dunkina na rogu i po angielsku tłumaczyli hiszpańskiemu sprzedawcy jakiego chcą pączka. Zawsze z sukcesem. Czyli są jednak jakieś plusy :)

Ponieważ przeżywamy nasze wyjazdy w tak odmienny sposób pomyśleliśmy, że namówimy chłopców do opisania swoich dzięcięcych wrażeń po swojemu (w ten sposób, podstępnie zmobilizowaliśmy ich do pisania czegokolwiek, poza codzienną pracą domową). Tak więc już niebawem pojawi się na naszym blogu pierwsza relacja by Miki&Bartek! So Stay tuned!

czwartek, 7 marca 2013

(O) błędny rycerz

Podróż z Cuenca do Toledo postanowiliśmy odbyć nie szerokimi i wygodnymi autostradami, ale zwykłymi kastylijskimi drogami, które czasem przypominały polskie drogi gminne czy powiatowe. A ponieważ dodatkowo w czasie drogi towarzyszyły nam chmury i deszcz, poczuliśmy się trochę jak na polskich wakacjach. Jednak krajobrazy wokół były zupełnie inne.

Kastylia la Mancha to największy pod względem powierzchni upraw region winiarski na świecie, chociaż jej apelacje nie są tak znane i popularne jak Rioja czy Ribera del Duero. Uprawy winorośli, aktualnie przycięte i zimujące, towarzyszyły nam w ciągu całej naszej podróży przez region La Manchy.

Prawdopodobnie bardzo podobne krajobrazy mijał w czasie swojej podróży pewien kastylijski szlachcic ponad 400 lat temu. Ślady jego obecności w kulturze hiszpańskiej widać w każdym sklepie z pamiątkami w Madrycie czy Barcelonie, ale my postanowiliśmy skorzystać z okazji i poszukać jego obecności w terenie. Było to okazją do rozruszania chłopaków historiami o śmiesznych przygodach don Chichota, jak go nazwaliśmy na nasze potrzeby.

W pierwszej kolejności zawitaliśmy więc do średniowiecznego zamku w Belmonte, w którego okolicach nasz dzielny rycerz zmierzył się z rycerzem z lasu i odniósł jedno z nielicznych zwycięstw w czasie swojej podróży. Właśnie jako zamek z 4 wieżami objawiła się Don Kichotowi oberża, w której został on pasowany na rycerza. W miasteczku pod zamkiem znaleźliśmy ulice poświęcone mistrzowi Cervantesowi i Dulcynei.  Pueblo, z którego pochodziła niezbyt urodziwa wybranka serca naszego rycerza było następnym punktem na trasie naszej wycieczki. El Toboso okazało się małym, uroczym miasteczkiem, które prawdopodobnie lepiej i naturalniej prezentowałoby się w promieniach palącego słońca niż w strugach deszczu. Podobnie wiatraki, które, mimo naszego zmęczenia, w niczym nam nie przypominały olbrzymów, z którymi mierzył się Don Kichot. Wiatraki są stałym elementem w krajobrazie La Manchy, a większe ich skupiska można zobaczyć w Mota del Cuervo, Campo de Criptana czy Consuegra.

Późnym popołudniem dotarliśmy do Toledo, którego panorama sprawia wrażenie jakby czas zatrzymał się tam w czasach Don Kichota. Niestety, pogoda i czas nie pozwoliły nam na bliższe poznanie miasta i musieliśmy się zadowolić jedynie dwugodzinnym spacerem. 









poniedziałek, 4 marca 2013

Kuchnia cuenkańska

Pogoda w Cuence nas nie rozpieszcza. Dziś od samego rana potwornie wiało, więc w skałach szukaliśmy dróg wspinaczkowych nie tylko nie za trudnych, ale jednocześnie schowanych przed wiatrem. Cuenca to jedno z najważniejszych miejsc na wspinaczkowej mapie Hiszpanii, ale nie łatwo tu o drogi dla małych wspinaczy. Mimo to, udało się wykonać plan minimum i zaliczyć kilka dróg. Niestety, po kilku godzinach ze skał wygonił nas padający deszcz.

Na drugą część dnia mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Cuenki z tutejszymi znajomymi, jednak pogoda pokrzyżowała nam nieco te plany. Ale zwiedzać można na różne sposoby, tak więc my odbyliśmy dziś fantastyczną i niespodziewaną kulinarną podróż po Cuence. Hiszpanie raczej nie mają w zwyczaju spotykać się ze znajomymi w domach, więc tym bardziej było nam miło, że zostaliśmy zaproszeni do cuenkańskiego domu na cuenkańską kolację.
W Hiszpanii nie tylko poszczególne regiony autonomiczne mają swoje potrawy regionalne, nawet 60 tysięczna Cuenca (stolica prowincji o tej samej nazwie) szczyci się swoimi charakterystycznymi daniami. Będąc tu koniecznie należy spróbować morteruelo, tj. pasztetu wieprzowego z dodatkiem dziczyzny, dawniej rozdrabnianego w specjalnym moździerzu (mortero) od którego potrawa wzięła swoją nazwę. Z kolei gdyby przyszło Wam kiedyś zamówić w Cuence gazpacho, nie zdziwcie się gdy dostaniecie potrawę mięsną, podobną do morteruelo, ale z dodatkiem ciasta chlebowego. Nie ma ona nic wspólnego ze znanym w całej Hiszpanii chłodnikiem gazpacho. Kolejną ciekawostką, którą nam było dane dziś smakować to ajoariero, czyli pasta z czosnku, ziemniaków, dorsza, jajek i oliwy. Palce lizać! Chociaż wszystkie te potrawy mają swoje korzenie w prostej kuchni wiejskiej, to smakują naprawdę po królewsku.
Jutro poranek w Cuence i wyruszamy do Toledo. Jeżeli czas pozwoli, to po drodze spróbujemy poszukać śladów pewnego znanego w całym świecie błędnego rycerza.




niedziela, 3 marca 2013

Adios Madrid


Gran Derbi które tydzień wcześniej (w rozgrywkach Pucharu Króla) elektryzowało cały kraj, wczoraj odbiło się echem głownie ze względu na kontrowersyjne decyzje sędziego oraz pomeczowe komentarze Gerarda Pique na temat matki arbitra spotkania :). Komentarze zależą od barw klubowych komentujących: los blancos karnego na Adriano nie widzieli (taaaa, nie widzieli), los blaugranas twierdzą, że karny był oczywisty. Madrycka MARCA przychyla się do tych ostatnich, dodając nawet, że Real powinien kończyć ten mecz w 9!! Mecz obejrzeliśmy w barze MARCA Sports Cafe, gdzie w szaliku Barcelony czułem się jak w jaskini lwa. Przeżyłem, być może dlatego, że jak się okazało w czasie pogawędki, jeden z najgłośniejszych kibiców Realu był na erazmusie w Polsce i bardzo miło nasz kraj wspominał :)
Dziś rano dopadło nas prawo Murphego. Zostawiliśmy dzieciaki w pokoju i pojechaliśmy na lotnisko po samochód. Najpierw popsuł się nam GPS, który miał nas doprowadzić z powrotem do centrum, potem okazało się, że na lotnisku nie można kupić karty do telefonu, żeby odpalić Google Maps, w końcu, kiedy zdecydowaliśmy się jechać wg znaków, mieliśmy wrażenie, że okolica Puerta del Sol to same ulice jednokierunkowe i jak na złość wszystkie w przeciwnym kierunku niż potrzebowaliśmy. Nie wiem ile przepisów złamaliśmy, ale policja w Madrycie jest dość wyrozumiała dla zagubionych turystów.


W końcu udało nam się wyruszyć w drogę do Cuenca. Infrastruktura trasnportowa w Hiszpanii fascynuje mnie za każdym razem kiedy tu jestem. Ponad 16 tys. km autostrad i dróg szybkiego ruchu, ponad 2 tys. kilometrów kolei dużych prędkości, do tego nowoczene i duże lotniska, metro, a wszystko świetnie oznaczone i zorganizowane (no może z wyjątkiem centrum Madrytu J).
Pierwszy spacer po Cuence mamy za sobą. Po głośnym i zatłoczonym Madrycie, Cuenca sprawia wrażenie oazy spokoju. Na ulicach jest pusto, turystów można policzyć na palcach jednej ręki. Cisza i spokój. Stare miasto jest urzekające i zrobiło na nas ogromne wrażenie. Położone jest bardzo malowniczo na skalistych zboczach wąwozów rzek Jucar i Huecar. Zresztą dla tych skał tu przyjechaliśmy. Jutro, jeżeli pogoda nam pozwoli, ruszamy z Młodym na wspin, a po południu szykujemy się na zwiedzanie z lokalesami, więc będę miał więcej do powiedzenia. So, stay tuned.


piątek, 1 marca 2013

Madrid Rio

Mimo, że na pierwszy rzut oka tego nie widać, Madryt podobnie jak Londyn czy Paryż też ma swoją rzekę. Jednak ze względu na swoje rozmiary, Manzanares był wielokrotnie przedmiotem żartów i kpin. "Wysikany przez wołu" czy "strumień, który udaje rzekę" to tylko niektóre z niepochlebnych określeń jakie przylgnęły do tej niewielkiej rzeki. Również jej położenie, na uboczu od głownych atrakcji miasta powoduje, że jest to często pomijany punkt na turystycznej mapie Madrytu. My na przekór tym twierdzeniom i wiedząc o niezwykłych inwestycjach poczynionych w tym rejonie, udaliśmy się dziś tam na spacer. Myślę, że niejeden z żartownisiów zarumieniłby się dziś ze wstydu na widok rozmachu z jakim zagospodarowano brzegi  madryckiej rzeki.

Projekt Madrid Rio realizowany przez miasto przez ostatnie 10 lat jest naprawdę imponujący. Obejmował schowanie w tunelu jednej z głównych arterii komunikacyjnych Madrytu, obwodnicy M-30, biegnącej wzdłuż rzeki na odcinku prawie 25 kilometrow!!! W miejscu byłej drogi szybkiego ruchu pozyskano tereny o powierzchni ponad 1.200 tys m2, na których powstały parki, plaża, place zabaw, boiska sportowe, parki linowe, ścieżki rowerowe, fontanny, tor bmx, a nawet ściana wspinaczkowa. Brzegi rzeki stały się integralną częścią Madrytu, niestety projekt przerósł możliwości finansowe miasta i pogrążył jego budżet na długie lata.
Korzystając z pięknej pogody, zmęczeni porannym zwiedzaniem Madrytu, po prostu zabraliśmy chłopców na plac zabaw w okolicy rzeki, gdzie zniknęli nam z oczu na prawie półtorej godziny :) Wizytę nad rzeką polecamy każdemu, a szczególnie rodzinom z dziećmi, które znajdą tam dla siebie mnóstwo atrakcji.
Super intensywny i męczący dzień zakończył się przemiłym wieczornym spotkaniem z naszymi hiszpańskimi przyjaciółmi przy tapas y copas w Mercado San Miguel.


 

Jedzie się Copyright © 2011 -- Template created by O Pregador -- Powered by Blogger